piątek, 30 września 2016

Tren

Skarżyła nam się
Bezgłośnie
Łkała nad lustrem
Niewdzięcznym


Co z tego,
Że rak to nie wyrok
Mawiała
Jak mało kto
Wychodzi z batalii zwycięskim?

Wygrywa się, i owszem bitwy
Nawet liczbie mnogiej
Ale całą wojnę z wrogiem?

***

Teraz my płaczemy,
Chyląc głowy
Nad jej mądrością
Dopiero teraz my
Mówimy
Jak byśmy byli jednością;
Ale teraz
Nasz głos
Spotyka się z wymowną
Pustką.

poniedziałek, 19 września 2016

Do Chopina

Porwałeś mnie poprzez dzieje,
Mnie, niechętną z początku;
Kazałeś nie słuchać rozsądku,
Więc nie słuchałam.


Ze spotkań naszych wyłaniał się chaos;
Ja geniusz Twój myliłam z szaleństwem;
Wiesz, wtedy głupia byłam,
A zresztą - nadal głupia jestem.


Porwałeś mnie, Fryderyku,
I cieszę się jak Cyganka;
Która, schwytana przez swego wybranka,
Radość tłumi w postaci krzyku.

***


Nieraz słuchając Twojej muzyki
W mało romantycznej scenerii
Płakałam wraz z nią, a przez to z Tobą
Łączyłam się poprzez epoki.

Porwałeś mnie dawno swą samotnością,
I swym geniuszem, mylonym z szaleństwem;
Jak chcesz, naciesz się mą miłością,
O ile tylko przyjąć ją zechcesz...

sobota, 10 września 2016

Ballada o skrzywdzonej

Cześć wszystkim ;)! Pozwoliłam sobie ostatnio na małe wakacje (nie takie znów małe , dwa miesiące to w końcu kawał czasu). Ale w końcu trzeba wziąć się za siebie bez wmawiania sobie, że umiejętności pisarskie same się oszlifują ;). Stąd też ten post. Co prawda ta ballada niezupełnie zasługuje na  miano ballady, ale ostatecznie lepiej pisać coś niż nie pisać wcale*, prawda?



Ballada o skrzywdzonej

I

Wołali na nią: "Zosiu, złociutka"
Bowiem jej włosy od złota aż się skrzyły
Dla wszystkich była tak samo milutka -
Te dobre cechy właśnie ją zgubiły.


Czerpała wodę raz w pobliskiej studni,
Jej roześmiany trel niósł się z daleka.
Lecz jedno rzecz trzeba - śpiewała cudnie;
Głos jej sąsiadów od dawna urzekał.

 Tym razem Zosia przywabiła jeno
Garstkę żołnierzy spod czerwonej gwiazdy,
Co pofolgowanie swoim pragnieniom
Cenili wyżej znacznie niż rozkazy.

Nie wyglądali wprawdzie na prostaków,
Choć nimi okazali się w istocie;
Ot, taka grupka radzieckich żołdaków,
Co winni nigdy nie trafić na Zosię.

Zeskoczyli z siodeł
Jak jeden mąż
Rubasznym rechotem
Malując dziewce pąs.

Zosia zatrzęsła się mimowolnie;
Wiatr bawił się jej sukienką,
A oni rzucili się na nią jak głodne
Wilki w pogoni za zwierzyną.

Pięcioro mężczyzn w sile wieku
Naprzeciw kruchego dziewczęcia;
Nie trzeba szczególnego rachunku,
By znać powód ich zwycięstwa.

Szarpała się, rzecz jasna,
Krzyczała też wniebogłosy;
Spójrz, jaka ona jest ciasna!
Któryś z nich słusznie zauważył.

Inny z kolei sięgnął po broń,
I uderzył Zosię w głowę;
Od tej pory ustał żałosny szloch,
I mogli kontynuować zabawę.

 II

 Byli, rzecz jasna jacyś świadkowie
Tego przekoszmarnego zdarzenia;
Ale żaden z nich słowa nie powie,
Spuściwszy nań zasłonę milczenia.

Sprawców nikt nie próbował ścigać,
Zamarła wieś w strachliwym milczeniu;
Do dziś musi to brzemię dźwigać
Zamilkła, gdy czas nie był po temu.

  Śmierć znów postawiła stopę
Na jakże tętniącym życiem gruncie
Rozsiała wokół swą brzydotę -
Jej zawsze wszystko na sucho ujdzie...


* No i kogo ja oszukuję...